Czwarty sezon jest najlepszy, gdy szarpie czulsze struny, a w komedii ścierających się stereotypów możemy dostrzec ludzkie dramaty: lęk przed śmiercią, dojmującą samotność, uzależnienie od
Choć 21.37 stała się świętą godziną polskiej memosfery, 2 kwietnia mocniej w rodzimej komedii nie zaistniał. Gdy 20. rocznica śmierci papieża Polaka za pasem, autorzy "The Office PL" zebrali się wreszcie na odwagę. Za temat otwarcia najnowszego sezonu biorąc obchody papieskie, starają się zanadto nie zrazić obrońców JPII i równocześnie zaspokoić tych, dla których uszczypnięcie przestarzałego tabu jest warunkiem normalności. Ktoś powie, że nasi komedianci zatrzymują się w pół drogi: nie gorszą, nie przekraczają granicy dobrego smaku, ledwie ocierają się o polityczną niepoprawność. Ich zachowawczość pozwala jednak godzić różne wrażliwości. Przykład papieski jest dla "The Office PL" znamienny: "bestia z Wadowic" stanowi raczej pretekst do pośmiania się z rozmaicie reagujących typów ludzkich niż obiekt drapieżnej satyry. Oglądając serial w reżyserii Macieja Bochniaka, rozpoznajemy narodowe fetysze lub antypatie, chichramy się z nazbyt ostrych przekonań i światopoglądowych ubytków rodaków. Śmiejąc się z pracowników Kropliczanki, żartujemy z samych siebie.
To strategia bezpieczna, nielubiąca poróżnień; w czwartym sezonie pozwala tym łatwiej uwierzyć w jednoczącą moc małego ekranu. Polska, w której żyjemy, rzadko spełnia podobną fantazję. Nasz osobisty biurowy ksenofob nie ma w sobie przecież obezwładniającego uroku Adama "Komediowe Dobro Narodowe" Woronowicza, nasz szef-seksista nie wywołuje współczucia samotnością doprowadzoną do skrajności, a lokalne dresy z odsiadką w CV rzadko bywają ziomkami tak równymi jak Łuki (Adam Bobik). W 12 premierowych odcinkach stereotypy zostaną podważone wielokrotnie: przemęczona matka-Polka odsłoni swoje olśniewające oblicze, zagorzały mięsożerca sprzeniewierzy się swoim zasadom, przedstawicielka górnego procenta doceni uroki przeciętności, którą tak lubiła pogardzać, a instynkt ojcowski odczuje najmniej dojrzały członek pracowniczej rodziny. Ktoś z tej spirali (pozornej) przeciętności spróbuje się wyrwać, ktoś na powrót w nią wpadnie. W zakurzonym powietrzu biurowca w Siedlcach uniesie się zapach konopi, a współpracownikami zawładnie miłość w jej najróżniejszych odmianach.
Nie oszukujmy się, tutejszemu mockumentowi daleko do oryginalności, a spojrzenia w kamerę w ramach pointy to już komediowy automat. Konstrukcji omyłek i przeciąganych nieporozumień nie sposób jednak odmówić pomysłowości, precyzji i skuteczności. Pal licho, że śmiech wywołuje jeden dowcip na trzy, skoro warto czekać właśnie na niego. Co z tego, że dialogi Michała Holca (Piotr Polak) bywają do bólu czerstwe, a zachowań Patrycji (Vanessa Aleksander) nie da się odróżnić od aktorskiej szarży. Pewnie tak miało być. Nawet jeśli przeszkadza letnia temperatura miłosnych podchodów Asi (Kornelia Strzelecka) i Adama (Rafał Kowalski), wiadomo przecież, że w siedleckim biurze trudniej o fajerwerki. Jakaś postać odstręcza, drażni lub konsternuje? Uśmiech wzbudza sama obecność pozostałych.
Polski "The Office" krindż angielskiego pierwowzoru czy wątki znane z wersji amerykańskiej zamienia więc w komfort tego, co swojskie, ciepłe i przyjemne. Odwiedzając Siedlce po raz czwarty, wracamy do paczki starych przyjaciół: jak do rodziny przy wigilijnym stole – wadzącej się, lecz ostatecznie o siebie dbającej. To team najbardziej typowy z typowych, paradoksalnie złożony z samych dziwaków. Dziwacy ci każą nam wierzyć w nieszkodliwość swoich wad i są w tym pieruńsko przekonujący, a jako drużyna wzbudzają coraz życzliwsze uczucia. Czwarty sezon jest najlepszy, gdy szarpie czulsze struny, a w komedii ścierających się stereotypów możemy dostrzec ludzkie dramaty: lęk przed śmiercią, dojmującą samotność, uzależnienie od toksycznej relacji. Świadomi porażki wpisanej w to uniwersum, w pewnym momencie mamy okazję szczerze się zaniepokoić. Oto widmo śmierci unoszące się nad pewną postacią każe zapytać, czy faktycznie chcemy, by skrajnie prezentowane przez nią wartości umarły razem z nią. Z czym więc mamy do czynienia? Z satyrą? Z tragikomedią? Toż to elegia na cześć polskości! Z całym dobrodziejstwem jej inwentarza. I z mocnym przymrużeniem oka.